OFICJALNY BLOG Zuzanny Boruckiej

wtorek, 23 maja 2017

dom

Jestem zmienna... Dlatego kocham rzeczy stałe.
Zadałam sobie teraz pytanie : Czego chcę w życiu?

milczenie...

po chwili pomyślałam o mojej regułce, którą zawsze recytuję ludziom, gdy pytają lub sama sobie, gdy o tym myślę:

"Chciałabym rozwijać moje pasje. Spełniać moje marzenia. Najpierw podróże. Długie - po całym świecie. Potem szalone pomysły. Dzieci po 40 albo wcale. Mieszkanie w różnych miastach i doświadczanie! Testowanie! SNIĆ!"


Ale tak naprawdę.... To już dawno jest nieaktualne.
Od paru lat to było moje główne marzenie, a teraz zrozumiałam, że chce rzeczy stałe.

Lubię coś co nie mija i coś co jest pewne. Lubię czuć stabilizację.
Lubię mieć dom, rodzinę, zwierzęta. Lubię coś co trwa i nie boję się, że się skończy.
Teraz śmiało mogłabym powiedzieć, że podróże chcę dopiero jak będę miała dom.
Chcę w końcu odnaleźć miejsce.
Już dokładnie 6 osób powiedziało mi, że nie zrobię się nagle szczęśliwa i spełniona, bo zmienię miejsce zamieszkania.
A ja głupia nadal w to brnę.
Czy boję się, że gdy zbudują wymarzony dom nagle stwierdzę, że "tutaj jest źle"?
Nie.
Do Wrocławia wprowadziłam się z myślą "to pierwszy przystanek, czekam na kolejne"
Do Poznania wprowadziłam się z myślą "oby to na krótko".

ale...

Wiem, że dom to będzie coś innego - coś czego nie chcę sprzedawać. Nie kwestionuje tego ile to jest warte. Nie myślę czy jest to "INWESTYCJA" i czy to się opłaca kupić.
Nie traktuję tego jak "ulokowanie pieniędzy" czy tego, że mam stąd bliżej do głupiej Warszawy.
nie.
Dom budowałabym z inną myślą.
Z myślą, że jest to NA CAŁE ŻYCIE.
ŻE JEST TO MOJA PIERWSZA PEWNA, STAŁA RZECZ.
Wiem już, że chcę być blisko rodziny.
Wiem, że chcę być blisko mojej wsi, mojego jeziora.

Wszędzie indziej czuję się nieswojo. Lubię miejsce gdzie spędziłam 20 lat. Kocham moją rodzinę.


Gdy mieszkasz w mieście wyjście na zakupy nie jest już wyjątkowe.
Wyjście do kina nie jest tak podniecające.
Przesyt.
Piękne było w moim życiu, że jechało się do większego miasta i spędzało cały fajny dzień tam.
Teraz to miasto jest... cały czas. Nie jest to wyjątkowe. Miasta są specyficzne.
Piękne na chwile.
Na dłużej - tracą urok.

Mieszkałam w 3 dużych miastach i niestety... wszystkie blakły bardzo szybko.
Moje miasteczko zawsze było, jest i będzie piękne.

Co dziwne... wieś nigdy nie traci uroku. Jak może się znudzić jezioro i las? Nieznane polne drogi i natura obok. To powietrze... Ten oddech, który się tutaj bierze jest piękny. Czysty.
Ten spokój.
Ten brak tempa i to piękno.
Życie na wsi jest takie cudowne.
Dziękuję, że wychowałam się tam gdzie się wychowałam.

Miasto nie jest piękne.
nie dla mnie

Chyba dzisiaj zrozumiałam jak ważne jest w życiu dla mnie... zrobienie miejsca, które będę czuła. Które będzie tym spokojnym, idealnym, bezpiecznym miejscem.
Dom.

Nigdy nie miałam tego idealnego domu. Chcę go stworzyć sama.
I fizycznie i psychicznie. I dla kogoś.
Chcę ludzi, zwierzęta, naturę i drewno.
Chcę żeby ktoś z rodziny zaskakiwał mnie w obiad by wprosić się na kawę.
Chcę żeby ktoś przychodził.
Chcę mieć podwórko, żeby wypuścić psa.

Nie chce mieszkać w klitce w środku miasta. Nie chce mieszkania.. Chcę dom

Dzisiaj zaczynam największy projekt mojego życia.
Budowa domu. Na całe życie.
Najpierw jednak długa droga przede mną, ale marzę o tym.
Cieszę się, że już wiem.
Zuzia


czwartek, 18 maja 2017

koniec



Wszystko się zmienia... Z każdym rokiem każdy jest inny.
Idziemy w swoją stronę. Nasze drogi się rozchodzą.
Złość.
Zawód.
W sumie myślę sobie... kiedy tak naprawdę się to skończyło?
Chyba już dawno.. może nawet kilka lat temu.
Całe życie razem by teraz nauczyć się samemu.














DOBRA. JUŻ NIE CZYTAM PORADNIKÓW "JAK SIĘ POZBIERAĆ"
TO JEST TOTALNIE ŻAŁOSNE.
Idę zjeść ciastko czy coś.

Dobranoc.

Zuzia

niedziela, 7 maja 2017

5:55

5:55
Obudziła mnie dziwna chęć na... kakao.

Wstałam i poszłam do kuchni.
Wzięłam mleko z lodówki.
Czekajcie, czekajcie.
Lodówkę mam w salonie.
Cofnęłam się do salonu.
Sięgnęłam po mleko i moje niemieckie kakao.
Podgrzałam w mikrofali, bo przecież na kacu nie będę włączać płyty elektrycznej.
TAK. Nie mam na gaz - MAM PŁYTĘ ELEKTRYCZNĄ.
We wcześniejszym domu miałam ogień. Prawdziwy ogień.
Jajecznica zawsze smakuje lepiej z ognia, niż z tej okropnej płyty grzewczej, gdzie jakieś ciepło czuje się tylko na numerze 9.
Nieważne.
Nie rozmawiajmy o tym gdzie gotuję makaron, podgrzewam sos czy smażę jajko.
to nie o tym post.
Post jest o KAKALE.

Popijam właśnie moje kakao z ogromnego, niebieskiego kubka. Umila mi to pisanie tego posta.
Lusia leży mi na łokciu i mruczy.
DZISIAJ.
Dopiero kiedy schlałam się na komunii kuzyna - zrozumiałam.

ZROZUMIAŁAM...

kota.

O tak. Zrozumiałam kota.

Na trzeźwo bym chyba nie dała rady.
Tak naprawdę - to nie kakao obudziło mnie o 5:55. To był Ryszard.

Nie rozumiałam dlaczego od kilku dni - właśnie o tak wczesnych porach - Ryś daje mi plaskacza. Wygląda to dokładnie tak, że śpi wtulony we mnie, a nagle jego łapka ląduje na moim policzku i wysuwa pazurki.
Okropny ból temu towarzyszący wkurzał mnie co ranek.
DZISIAJ.
Fakt, że chyba jeszcze napita - ZROZUMIAŁAM GO.
Zrozumiałam mojego kota.
Wiem, że brzmi to absurdalnie, ale tak było.
Mój kot zawsze rano ma włączony tryb polowania.
Skoro mnie obudził tym soczystym plaskaczem jak zawsze, a ja byłam pijana to tym bardziej stwierdziłam - DZISIAJ - TO JA ZAPOLUJĘ NA NIEGO.

Był zdziwiony.
Zawsze to on szukał okazji by wbić pazury w moje stopy wystające spod kołdry.
Dzisiaj to ja wbiłam pazury w jego kark.
Jak mu się to podobało...
Nie umiem Wam opisać pasji w jego oczach jak dałam mu gryźć rękę i drapać łokieć.
Odpychał się z całej siły tylnymi łapkami, mimo, że wcale go nie trzymałam.
On jednak pedałował conajmniej jakbym chwyciła go za łapki z całej siły.
Pewnie wyobrażał sobie wtedy, że jakaś sprytna i zwinna puma trzyma go w uwięzi i musi się wydostać.

Ryszard był dzisiaj szczęśliwy.
Miał równego sobie przeciwnika.
Powiem Wam, że zawsze o 6:00 budził mnie wkurw, bo kot mnie drapał w stopy.
DZISIAJ ZROZUMIAŁAM.
On zawsze o 6:00 idzie na polowanie.
Nie podoba mi się, że poluje na moje stopy. Muszę chyba skołować do domu jakieś antylopy czy coś, ale nieważne. Ryszard wydał mi się dzisiaj bardzo intrygujący.
Mimo, że mam podrapaną rękę to BYŁO WARTO.


I w sumie nawet gdy otwierałam nowe kakao zębami. Dopiero po chwili, gdy zęby mnie bolały spojrzałam na opakowanie. Znalazłam strzałeczkę i okazało się, że otwieranie jest całkiem proste.
Jednym ruchem można było otworzyć to cholerstwo, a ja zębami chciałam jak królik to wygryźć. Ach. Człowiecze instynkty. Najpierw siła, potem mózg.

Ryszard bacznie obserwował jak idiotycznie się zachowuję.
Gdy wyszłam z kuchni machnęłam nogą w jego drapaczkę.
Przyglądał się.
Odeszłam.
A on NAGLE ruszył wydrapać swoją drapaczkę jak nigdy.
INSTYNKT.
TAKI JEST WŁAŚNIE RYŚ.
RZĄDZĄ NIM ŻĄDZE.

Lusia jest spokojną księżniczką, a Ryszard jako przedstawiciel kociego, leśnego, syberyjskiego odcienia rasy - DZIKI JAK ICH MAŁO.

Wkurwiał mnie do dzisiaj.
Dopóki nie zrozumiałam, że moje stopy o tej 5:55 są dla niego jak dla tygryska bieganie za antylopą po pustyni.
Być może nadal nie będę chętnie wystawiać gołych stóp spod kołdry, ale...
ale już rozumiem!
Rozumiem mojego kota.


Ryszard - jeśli to czytasz...
JESTEŚ KOZAK, ale
ZACZEP MNIE JESZCZE RAZ O 5:55 NAD RANEM, A ZGINIESZ.



Zuzanna Borucka